czwartek, 5 września 2019

Szlakiem zamków i pałaców - Moszna

Naszym 11 zamkiem był zamek w Mosznej w województwie opolskim. Drugi w trzecim dniu naszego wyjazdu. Było to też miejsce naszego noclegu.

Moszna to miejscowość w województwie opolskim, w powiecie krapkowickim, w gminie Strzeleczki. Leży ona na szlaku między Prudnikiem a Krapkowicami, w rozwidleniu lewych dopływów Odry. Niemiecka nazwa to Moschen. Niektóre źródła podają, że pochodzi od nazwiska rodu przybyłego w XVI wieku do Łuczyn, inne podają, że wywodzi się od moszny - czyli worka i wiążą ją z topograficznym zagłębieniem w jakim jest położona.

Zakwaterowaliśmy się w Moszna Apartments - są to apartamenty zlokalizowane w budynkach stajni. Na początku obawialiśmy się sąsiedztwa koni, ale okazało się, że to w ogóle w niczym nie przeszkadza. Pani z recepcji jest przemiła i pokoje, choć dość małe, to bardzo przytulne.

Budynek w którym mieliśmy nocleg

Po zameldowaniu się ruszyliśmy w stronę zamku. Budynek robił ogromne wrażenie. Przywodził na myśl Zamek Neuschwanstein w Bawarii, widać było że właściciela poniosła fantazja. Niektóre źródła podają, że wzorował się on na bawarskim zamku. Prawdą jest, że oba powstały w podobnym czasie, więc być może tak było. Moszna jest chyba najpiękniejszym i największym zamkiem opolszczyzny, istną perełką. 

Skrzydło wschodnie

Praktycznie rzecz biorąc nie jest to zamek a pałac. Zamek to budowla pełniąca funkcje obronne. Ten pałac to typowa rezydencja, ale nazywany jest zamkiem, więc niech już tak zostanie. Składa się on z trzech części - pierwotnego barokowego pałacu, który tworzy jego centralną część, oraz dwóch skrzydeł - wschodniego i zachodniego. 

Część środkowa z głównym wejściem od strony stajni
Moszna w XVII wieku należała do rodziny von Skall. W 1723 roku, po śmierci Ursuli Marii von Skall miejscowość stała się własnością jej kuzyna Georga Wilhelma von Reisewitz. On to miał wybudować barokowy pałac będący w tej chwili centralną częścią zamku. W 1771 roku rodzina Von Reisewitz straciła Mosznę i w wyniku licytacji nabył ją Heinrich Leopold von Seherr-Thoss. Następnie w 1853 roku nabył ją Heinrichvon Erdmannsdorf, który w 1866 roku sprzedał ją Hubertowi von Tiele-Wincklerowi z Miechowic.



Hubert poprzez małżeństwo z Waleską von Winckler przejął fortunę zgromadzoną przez jej ojca  Franza von Wincklera. Franz pracował jako górnik w kopalni w Miechowicach. Po śmierci żony i właściciela kopalni ożenił się z wdową po nim - Marią Aresin. Pomnożył on majątek żony, a w 1840 roku król pruski nadał mu tytuł szlachecki. Hubert połączył nazwiska i herby - swój i żony, w ten sposób stał się protoplastą rodu von Tiele-Winckler. Zmarł w 1893 roku. Majątek po nim przejął najstarszy syn - Franz-Hubert, który w 1895 roku uzyskał tytuł hrabiowski nadany mu przez cesarza Wilhelma. Na początku czerwca 1896 roku pałac w Mosznej częściowo spłonął. Przy okazji odbudowy hrabia rozbudował  rezydencję dobudowując wschodnie skrzydło w stylu neogotyckim z oranżerią. Odbudowa została ukończona w 1900 roku.W latach 1911-1913 dobudował neorenesansowe skrzydło zachodnie w związku z wizytami cesarza Wilhelma II. Zamek zgodnie z wizją Franza-Huberta mieści 365 pokoi (tyle, ile dni w roku) i 99 wieżyczek, które symbolizują ilość majątków hrabiego. Do Mosznej hrabia doprowadził także kolej współfinansując jej budowę. Przyczynił się do rozwoju miejscowości, a jego siostra - Ewa słynęła nie tylko na Śląsku ze swej działalności dobroczynnej. Po śmierci Franza-Huberta majątek przeszedł na jego syna Clausa-Petera. Niestety roztrwonił on dużą część fortuny przodków w okresie międzywojennym. Był bezdzietny, ale przed śmiercią ustanowił swojego kuzyna, którego syn odziedziczył po nim cały majątek. Rodzina ta opuściła zamek w Mosznej w 1945 roku przed wkroczeniem Armii Czerwonej.
Po wkroczeniu Armii Czerwonej rozpoczęła się dewastacja zamku.Najpierw sama Armia Czerwona ograbiła i zniszczyła zarówno wnętrza jak i wyposażenie. Następnie przez okres PRL posiadłość należała do państwa, mieściły się tu różne instytucje. Nikt w należyty sposób nie dbał ani o sam zamek, ani otaczający go park. 

W 1948 roku założono tu Stadninę Koni Moszna, działającą w ramach PGR. Pierwsze 25 klaczy pełnej krwi angielskiej, pochodziło z rozparcelowanych w ramach reformy rolnej majątków prywatnych z wielkopolski i Lubelszczyzny. Przeniesiono tu także konie rewindykowane z Niemiec, które znajdowały się w gospodarstwie Dłonie w okolicy Rawicza. Konie wyhodowane w Mosznej odnoszą sukcesy na całym świecie. Stadnina organizuje także zawody jeździeckie. Od 2001 roku jest w rękach prywatnych. Świadczy także usługi hotelowe, z których mieliśmy okazję skorzystać.

W 1972 roku w zamku utworzono sanatorium dla nerwowo chorych, wtedy też rozpoczęto prace renowacyjne. W 1996 roku sanatorium przekształcono w Ośrodek Leczenia Nerwic, który w 2013 roku został przeniesiony do nowego budynku wzniesionego niedaleko od zamku. W 2013 roku właściciel zamku - Urząd Marszałkowski - powołał spółkę Zamek Moszna Sp. z o.o., która obecnie zarządza nieruchomością. 

To tyle odnośnie historii tego miejsca, teraz czas na zdjęcia i nasze odczucia. Tak jak już pisałam wcześniej - eklektyczna budowla z zewnątrz robi ogromne wrażenie. 

Widok na część środkową i skrzydło zachodnie

Zamek po zachodzie słońca
Być może fakt, że tego samego dnia byliśmy w Pszczynie, która jest jednym z nielicznych zachowanych w oryginale pałaców, sprawił że mieliśmy mocne zderzenie z rzeczywistością już na progu tego wspaniałego budynku. Brak przejścia między stajnią a pałacem - w efekcie trafiliśmy na zamkniętą bramę i musieliśmy znaleźć okrężną drogę - trochę trudne do zrozumienia, że nawet furtka była zamknięta. Jednak są to odrębne posiadłości posiadające innych właścicieli, nie pytaliśmy o drogę z apartamentów do zamku, szliśmy na intuicję. Gdy w końcu dotarliśmy do wejścia na teren parku otaczającego zamek - za wstęp musieliśmy zapłacić. Park już od bramy nie wygląda na zadbany, więc pobieranie opłat za wstęp jest zastanawiające. Zanim dotarliśmy do wejścia do zamku, po drodze mijaliśmy kramy przypominające jakiś wiejski odpust czy bazar, całkiem nie pasuje to do otoczenia.

Między innymi takie kramy można spotkać pod samym zamkiem. W tle zamknięta brama do stajni.
Na wejściu zaś wita nas okropna żółta farba odcinająca się wyraźnie od elewacji z ubytkiem wypełnionym gipsem nad drzwiami. Drzwi także noszą ślady zniszczeń.


Zwiedzanie możliwe jest wyłącznie z przewodnikiem o wyznaczonych porach. Podzielone jest na dwie części - zwiedzanie komnat i wież widokowych. Za każdą część płaci się oddzielnie. Zaczęliśmy od wież widokowych. Przechodząc przez korytarze natknęliśmy się między innymi na takie "eksponaty":


Metaloplastyka z 1978 roku. Kompletnie nie pasująca do budynku. Powinna być już dawno usunięta, jednak cały czas straszy odwiedzających. Widać tu podłogę wyłożoną parkietem, przechodziliśmy przez korytarze wyłożone gumową wykładziną z czasów świetności tej kraty, czyli okresu PRL, kiedy to w budynku mieściło się sanatorium. Drzwi na korytarzu także pamiętają tamte czasy.

W końcu dotarliśmy na taras niższej wieży.

Widok na budynki stajni

Widok na główny dojazd do zamku i w prawym dolnym rogu - kramy przy bramie

Widok na oranżerię
 Na powyższych zdjęciach widać w jak opłakanym stanie był trawnik przed budynkiem. Upały i susza moim zdaniem nie tłumaczą takiego stanu rzeczy. Nie w dzisiejszych czasach i przy takim obiekcie, zwłaszcza, że na terenie jest staw i kanał.

Wyższa wieża, będąca wieżą ciśnień.
Po drodze na wieże mijaliśmy też szklany dach, który został przykryty czarną folią budowlaną - bo świeci słońce i w pomieszczeniu poniżej jest zbyt gorąco. 

Widok z wieży na fontannę
 Na powyższym zdjęciu widać jak woda w fontannie i kanałku (u góry zdjęcia) jest zarośnięta glonami, trawa jest zaniedbana i zniszczona.Przykry widok.




Na powyższym zdjęciu - widok na teren stajni, kramy przy bramie i niższą wieżę na której byliśmy. Widać tu też, że elewacja i dach nie są zabezpieczone przed ptakami. Na pierwszym planie piękny rzygacz, "ozdobiony" przez ptaki.




Widoki z góry nie są powalające. Przejdźmy zatem do części zwiedzania komnat.


Na klatce schodowej przystajemy przy kaloryferach, pozostało ich niewiele, nadal służą w chłodne dni jako źródło ciepła. Są rzeczywiście bardzo ładne, jednak ich ekspozycja znów wskazuje na świetność czasów PRL.


Przepiękna reprezentacyjna klatka schodowa z holem w formie salonu, oszpecona przez okropny bohomaz nad kominkiem i w ogóle nie pasujące żyrandole z tym głównym na czele. Który na zdjęciu jeszcze w miarę się prezentuje, w rzeczywistości jednak jest dużo brzydszy.






W tym miejscu, na szczycie pięknych drewnianych schodów przewodnik zatrzymał naszą grupę by oswoić nas z tym co znajduje się dalej. Oczywiście po raz kolejny powtórzył, że zamek został zniszczony i ograbiony przez Armię Czerwoną, następnie urządzony przez instytucje komunistyczne w duchu tamtego czasu. Na koniec dodał, że obrazy wiszące na ścianach podarowała pewna hrabianka spokrewniona z rodem Wincklerów. Po otworzeniu drzwi weszliśmy do sali, która dawniej określana była mianem lustrzanej, dziś mówi się o niej "pod pawiem", gdyż nad drzwiami widnieje płaskorzeźba przedstawiająca tego ptaka.


Na miejscu gdzie dawniej wisiały lustra i obrazy widnieją bohomazy ptaków - jak stwierdził przewodnik - trzeba było czymś zapełnić puste ściany. Osobiście uważam, że korzystniej było zostawić te białe ściany niż rzucać się na takie "arcydzieła"



Stan listew i paneli jest opłakany, co widać na powyższym zdjęciu. Może zamiast malować ptaki na ścianach wystarczyłoby odnowić istniejące elementy dekoracyjne.




Następne pomieszczenie nazywane biblioteką. Piękne regały, na pierwszy rzut oka odnowione z różną dbałością o szczegóły - część posiada szprosy w szybach, część już nie. Księgozbiór jest współczesny, pełni rolę biblioteki publicznej. I znów słyszeliśmy historię o niszczycielskiej Armii Czerwonej.

Z tego pomieszczenia jest wyjście na balkon, z którego podziwialiśmy ćwiczącą zaklęcia na tarasie młodzież z Hogwartu.



Następnym pomieszczeniem była sala ze szklanym sufitem zaciągniętym folią budowlaną, którą podziwialiśmy w drodze na wieże. Dawniej była to galeria. Dziś mieści się tu jakiś teatr. Scena jest tak obskurna, że szkoda mi było miejsca na karcie by ją fotografować. Na ścianach, na których dawniej wisiały różne arcydzieła, na metalowych wspornikach wiszą lampy oświetlające scenę.  



Rzeźbione drzwi w marmurowej ościeżnicy 



Kolejne pomieszczenie to obszerny pokój pana domu. Składa się on z trzech połączonych pomieszczeń, które pełniły niegdyś zapewne rolę salonu. biblioteki i gabinetu. Dziś ozdobiony szpetnymi obrazami hrabianki, które są porównywane przez niektórych do okładek Herlequinów.




Obraz mający przedstawiać hrabiego Franza-Huberta z żoną Jelką i dziećmi.




Na szczęście nie tylko bohomazy hrabianki są w tym pomieszczeniu. Na uwagę oprócz drewnianego sufitu i zdobień, zasługują okna z oryginalnymi witrażami, a także zdjęcia pomieszczeń sprzed dewastacji.

Oryginalny wystrój pomieszczenia

Wygląd gabinetu


I niestety jak w większości pomieszczeń straszą nie pasujące do tego miejsca żyrandole.



Ostatnim miejscem była zamkowa kaplica. Pod nią miała znajdować się krypta, w której mieli być chowani zmarli z rodziny Tiele-Winckler, jednak było w niej zbyt wiele wilgoci i ostatecznie miejscem pochówku rodziny stała się polanka w parku otaczającym zamek.




Z racji, że nocowaliśmy tuż obok zamku, wieczorem przeszliśmy się na spacer pod zamek w nadziei, że zobaczymy go w wieczornej iluminacji. Niestety i tym zostaliśmy rozczarowani. Za to tuż pod budynkiem zauważyliśmy coś, czego nie dostrzegliśmy w ciągu dnia - budkę z hot dogami, frytkami i hamburgerami. W dodatku tuż przy oranżerii.




Osobiście opuściłam zamek-pałac z ogromnym poczuciem żalu i niesprawiedliwości. Obecni właściciele traktują ten obiekt bardzo nieprofesjonalnie. Tłumaczą się wciąż Armią Czerwoną i okresem PRL. Przeznaczyli go na hotel połączony z muzeum, jednak ani w kwestii muzeum nie mają się czym chwalić ani tym bardziej w kwestii hotelu. Pomieszczenia hotelowe świecą pustkami podobnie jak część muzealna. Wyposażenie jest nieadekwatne do tego obiektu. Wiele sprzętów, jak i sam wystrój pochodzi jak nie z czasów komunistycznych, to z lat 90. Nie jest to miejsce eleganckie, stylowe, choć być powinno. W hotelu w czasie naszego pobytu w Mosznej zakwaterowana była jakaś kolonia o tematyce Harrego Pottera. Obecny właściciel posiadając obiekt od 2013 roku, pobierając opłaty za co tylko się da - wstęp do parku, wstęp na wieże, wstęp do zamku, imprezy okolicznościowe, wynajem miejsca na te szpetne kramy pod bramą, zdjęcia ślubne na terenie, działalność teatru, budka z hot dogami, restauracja (do której na szczęście nie trafiliśmy) i inne możliwości zarobku - naprawdę nie stara się dbać o to miejsce. Nie jest to odosobniony przypadek, że po wojnie budynek jak i otaczający go park uległ zniszczeniu i dewastacji. Dziś takie miejsca potrafią lśnić przywróconym blaskiem. Jednak nie Moszna, która choć z zewnątrz wygląda bajecznie, to w środku jest ponurym straszącym kiczowatym zamczyskiem i wcale nie chodzi tu o legendę z duchem. Z wyjazdu pozostało nam powiedzenie: Można? Moszna, wszystko Moszna!

Kot napotkany nieopodal naszego noclegu

Wjazd do Mosznej i stara linia kolejowa o zachodzie słońca

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz